Strony

28 lis 2012

Kradzież auta a nie wypłacenie odszkodowania

     Przybywasz do salonu, kupujesz nowe auto i oczywiście w obawie przed kradzieżą ubezpieczasz go na wszystkie możliwe sposoby. Oczywiście wachlarz firm ubezpieczeniowych jest ogromny jedna proponuje zniżki inna podkreśla, że od razu wypłacają odszkodowanie po kradzieży auta. Po odnalezieniu się w gąszczu ofert i promocji wybieramy jak sądzimy najlepszą ofertę i ubezpieczamy w końcu nasze cztery kółka. Niestety większość z nas nie czyta nawet tego co podpisuje a kruczki jakie stosują w umowach nie jednego przyprawią o zawrót głowy. I tak jedną z takich rzeczy jest, iż w razie kradzieży kwota odszkodowania zostanie pomniejszona o udział własny stanowiący 10% wartości samochodu z dnia podpisania umowy. Dodatkowo, i taki zapis znajdziecie u większości ubezpieczycieli, kwota odszkodowania zostanie pomniejszona w zależności od tego w jakim stopniu przyczyniliście się do kradzieży auta czyli np.nieodpowiednio go zabezpieczyliście. Plus do tego dochodzi najważniejsza rzecz mianowicie kiedy wypłacą całość odszkodowania. Otóż wypłata po kradzieży nastąpi tylko wtedy gdy auta zostało zabezpieczone przez właściciela, w sposób właściwy, po jego opuszczenia ale jakby było tego mało jest rozróżnienie jakie dodatkowe zabezpieczenia musi posiadać auto w zależności jaka jest wartość samochodu. Nie będę się tu wdawać szczegóły więc odsyłam do ogólnych warunków ubezpieczenia, który każdy ubezpieczyciel posiada. Sprawa mogłaby się wydać jasna, czytamy wszystko uważnie i stwierdzamy, że nasze kochane autko spełnia wszystkie wymagania więc w razie kradzieży nie będzie jakichkolwiek problemów. Niestety nic bardziej mylnego, to co jest oczywiste dla nas nie konieczne jest oczywiste dla ubezpieczyciela. Kradną nam samochód, przyjeżdża pan na oględziny, wszystko bada, zbiera całą dokumentacją i po wielu godzinach wyjaśnień czekamy kolejne tygodnie na decyzję czy wypłacą czy nie. Oczywiście jesteśmy dobrej myśli, przecież wszystkiego dopełniliśmy i to nie była nasza wina, że nam auto ukradli. A tu nagle szok... decyzja o wypłacie odszkodowania negatywna. Dlaczego? A no wytłumaczenia ubezpieczycieli są różne w zależności od sytuacji a wierzcie mi, że potrafią się szybko dostosować do zmieniających się warunków jak takie wirusy. O ile kwota ubezpieczenia sięga do 50 tyś. to nie ma w większości  problemów z wypłacaniem odszkodowania ale jeżeli jest to już kwota wyższa no to wtedy zaczynają się schody. Więc ponówmy pytanie dlaczego decyzja negatywna? A no dlatego, że nie dochowaliśmy się należytej staranności przy zabezpieczeniu samochodu np.zamiast trzymać go w garażu to stał przed domem albo co prawda stał w garażu ale garaż był źle zabezpieczony (nie ta kłódka, słabe drzwi, brak kamer i alarmu) lub zarzucają nam rażące niedbalstwo Jak to rozumieć?  Na to wskazuje art.355 KC, który o to tak charakteryzuje pojęcie należytej staranności "Dłużnik obowiązany jest do staranności ogólnej wymaganej w stosunkach danego rodzaju (należyta staranność)". I tak dla niektórych ubezpieczycieli zostawienie np. kluczyków w aucie czy dokumentów jest traktowane jako niedochowanie należytej staranności. Z rażącym niedbalstwem mamy do czynienia wtedy gdy umyślnie przyczyniliśmy się do kradzieży auta czyli np.nie zamknęliśmy pojazdu na noc lub chodzi o takie zachowanie gdzie chcieliśmy by nam ukradli auta chociażby ze względu na wyłudzenie odszkodowania. Oba te pojęcia mogą stanowić przesłankę do wyłączenia odpowiedzialności ubezpieczyciela. Tutaj też odsyłam do ogólnych warunków ubezpieczenia. Jak tego uniknąć? Odpowiedź jest prosta-nie można tego uniknąć. Ilu z nas np. wjeżdżając na posesję i otwierając bramę nie wyłącza silnika albo co gorsza zostawia kluczyki w stacyjce, takich sytuacji można by było przytoczyć wiele. Nie łudźcie się, że nawet po spełnieniu miliona przesłanek będziecie bezpieczni bo ubezpieczyciel i tak zawsze coś znajdzie-no cóż taki ich zawód, upierdliwy poszukiwacze. I co poddać się na starcie, dać za wygraną, po co się sądzić i tak nic nie osiągniemy. Tutaj muszę zaznaczyć, że jest ratunek...oczywiście droga do celu jest długa i kręta, ponieważ ubezpieczyciel będzie się chwytał każdych środków by tylko nie wypłacić odszkodowania a my dość sporo zabulimy za dobrego adwokata ale warto. Bo jeżeli się wszystko powiedzie po naszej myśli to dostaniemy wypłatę odszkodowania plus karne odsetki liczone od dnia, w którym takowe odszkodowanie powinno być wypłacone. Dodatkowo tak dla pocieszenia dodam, że jest multum orzeczeń Sądu Najwyższego, który we wszystkich orzeczeniach twierdzi, że nawet jeżeli nie dochowaliśmy należytej staranności przy zabezpieczeniu samochodu lub występuje rażące niedbalstwo to i tak odszkodowanie nam się należy. Oczywiście nie dostaniemy całości jeżeli zostanie udowodnione rażące niedbalstwo ale jeżeli dobrze to rozegramy to chociaż jakąś część odzyskamy. Wiadomo nie zakończy się ta sprawa od razu i ubezpieczyciel będzie się bronić na różne sposoby a to się nie wstawi, powoła multum biegłych i świadków i tak dalej. Niestety trzeba się uzbroić w cierpliwość.
     Pamiętajcie, że każde auto da się ukraść - nie ma takiego samochodu którego nie dałoby się ukraść. Dla wszystkich zainteresowanych orzecznictwem Sądu Najwyższego w sprawie niedochowania należytej staranności lub rażącego niedbalstwo odsyłam na stronkę Rzecznika Ubezpieczonych tam znajdziecie wszystko czego potrzebujecie
http://www.rzu.gov.pl/orzecznictwo/art-827-szkoda-umyslna/Razace_niedbalstwo__663
     Na koniec podkreślę jeszcze, że należy pamiętać iż każde nasze zachowanie przed kradzieżą będzie uważnie badane i wszystko co będzie odbiegać od zwyczajowa przyjętej normy będzie brane pod lupę. Dlatego w razie konfliktu ważmy swoje słowa i zawsze podkreślajmy, że zrobiliśmy wszystko by uchronić się przed kradzieżą!

16 lip 2012

Przedszkole-zapisy i nowy trend.

     Przedszkole-no tak temat dla wielu rodziców, którzy niekiedy toczą walką o zapisy dziecka do przedszkola, dość drażliwy i na samą myśl już się jeży włos na głowie. Ostatnio przy spotkaniu, zresztą nie jednym, wywiązała się dyskusja dotycząca właśnie batalii jaką rodzice muszą stoczyć z biurokratyczną machiną i niestety nie wygląda to zbyt różowo. Wiadomo istnieje ustawa, która wskazuje oczywiście kto ma pierwszeństwo jeżeli chodzi o przyjęcie do przedszkola i tak w pierwszej kolejności przyjmowane są dzieci w wieku 6 lat, które odbyły roczne przygotowanie przedszkolne. W następnej kolejności są przyjmowane dzieci matek lub ojców:
-samotnie wychowującym,
-wobec, których orzeczono umiarkowany lub znaczny stopień niepełnosprawności,
-wobec, których orzeczono całkowitą niezdolność do pracy lub do samodzielnej egzystencji,
-lub dzieci z rodzin zastępczych.
To tyle jeżeli chodzi o przepisy, pozostałe kryteria określa już sama gmina i tutaj właśnie pojawia się dużo zarzutów. Gdziekolwiek nie zajrzeć praktycznie w każdym przedszkolu, istnieje dodatkowe kryterium, które budzi najwięcej kontrowersji. Mianowicie oboje rodziców muszą pracować na pełnym etacie i jakby było tego mało nie mogą przebywać na urlopie macierzyńskim ani wychowawczym. Jest to najbardziej absurdalne kryterium o jakim kiedykolwiek słyszałam. Przecież jeżeli chce wrócić do pracy to siłą rzeczy muszę oddać dziecko do przedszkola a mogą go nie przyjąć, ponieważ jestem na urlopie macierzyńskim. I tak o to krąg się zawęża-to jest jakaś bzdura i chyba nie da się nie odnieść mylnego odczucia, że funkcjonujemy w Państwie prorodzinnym. Po drugie w świetle prawa jeżeli nawet przebywam na urlopie wychowawczym czy macierzyńskim to jestem osobą pracującą. Przynajmniej tak mówią przepisy ale kto by się tam nimi przejmował. Nie wiem może chodzi o finanse ale, takie jest moje osobiste odczucie, skoro decyduję się na przedszkole to znaczy, że zdaję sobie sprawę z tego, że muszę za nie zapłacić. Dodatkowo rodzice muszą podpisywać masę jakiś papierków, gdzie pewnie sami nie do końca wiedzą po co, na co -  jednak podpisują dla świętego spokoju. Zastanawiam się kto wogóle ustala to wszystko, czy za biurkiem przypadkiem nie siedzi jakiś człowieczek nie myślący logicznie. Mało tego, najśmieszniejsze jest to że było bardzo dużo skarg do Rzecznika Praw Dziecka w tej kwestii ale jak do tej pory nic nie zostało zrobione, widać ciężko jest kontrolować gminy, które nie da się nie zauważyć zachłysnęły się swoją samodzielnością. Jednak nie to jest to chyba najgorsze. Najgorsze i smutne jest to, że walka o miejsce w przedszkolu jest jak jedna wielka bitwa. Obecnie panuje taki nowy trend, małżonkowie na przykład specjalnie się rozwodzą by być samotnym rodzicem. Myślicie, że to żart. Na początku też tak myślałam, ale coraz częściej o tym słyszałam i im więcej było przykładów tym większe było moje zdziwienie. Swoją drogą, jeżeli rzeczywiście jest to jedna wielka bitwa to w sumie wszystkie chwyty są dozwolone. Nie wiem czy ktoś wogóle zdaję sobie sprawę z tego, że staje się to zjawiskiem dość powszechnym i nie szybko się to zmieni. Pewnie myślicie, że wystarczy skłamać w tych oświadczeniach, o tuż nic bardziej mylnego. Jak za starych dobrych czasów wszystko jest skrupulatnie sprawdzane i nic nie umknie uwadze szacownej komisji. Swoją drogą jak tak dalej pójdzie to wogóle będzie się urządzać castingi na przyjęcie do przedszkola a głównym kryterium będzie np. wygląd. To by dopiero było coś. Szkoda tylko, że za takimi kryteriami nie idzie czasem w parze wogóle powołanie do zawodu pań przedszkolanek, które nie rzadko wogóle nie interesują się maluchami a najlepiej jakby maluchy przespały cały pobyt. Chyba na porządku dziennym jest fakt, że dziecko z przedszkola może odebrać praktycznie każdy-ale to jest chyba temat  na inny artykuł. W każdym razie może bardziej skrupulatne sprawdzanie pań przedszkolanek też by było na miejscu. Znam takie sytuacje, że dzieci pozostawione są same sobie a "panie" przebywają na kawce a już nie wspomnę o tym że dziecko może odebrać praktycznie każdy. No cóż z życia wzięte...

28 maj 2012

Kara śmierci za czy przeciw?


      Na tle pojawiających się obecnie wydarzeń powraca pytanie związane z karą śmierci, choć nikt nie mówi tego głośno to jednak w obliczu ostatnich wydarzeń ale i też całej sytuacji międzynarodowej może warto ponownie zastanowić się nad jej zastosowaniem. W obecnie obowiązującym u nas systemie prawnym najwyższą karą jest kara dożywotniego pozbawienia wolności i grozi ona oczywiście za zabójstwo (art.148 KK)-nie wydaje się żeby była ona wystarczająca. Kara śmierci nie jest u nas stosowana od 1998 roku kiedy to Polska ratyfikowała Konwencję ONZ z dnia 10.XII.1984r w sprawie zakazu stosowania tortur oraz innego okrutnego, nieludzkiego lub poniżającego traktowania albo karania. Ministerstwo Sprawiedliwości prowadziło ewidencję dotycząca kary śmierci od 1956 roku i od tego roku jest ona wiarygodna. Niestety pomiędzy rokiem 1945 a 1956 nie można do końca określić ile było wyroków skazujących na tą właśnie karę, ponieważ ich liczba była zaniżona. W większości skazywano na pozbawienie życia ludzi, którzy dopuścili się najcięższych przestępstw czyli ludobójstwo, morderstwo jednej lub więcej grupy osób, w tym morderstwo i zgwałcenie dzieci. Oczywiście zdarzały się też przypadki, że skazywano za szpiegostwo czy przestępstwo gospodarcze lub nawet za usiłowanie morderstwa - widać nie każdy system był doskonały, ale to pokazuje że w ówczesnym systemie tą karę można było po prostu najłatwiej zastosować a co najdziwniejsze wtedy było ją na nas stać a teraz o dziwo nie. Przecież ponoć żyjemy w lepszych czasach, no fakt różni nas tylko system prawny-niestety. Ostatni wyrok kary śmierci orzeczono w 1996r. wobec Zbigniewa B., który zamordował dwie kobiety. Warto nadmienić, że w roku 1989 Sejm przyjął ustawę o amnestii, która zamieniała dotychczasowo orzeczone kary śmierci na kary 25 lat pozbawienia wolności ( ale i tak sądy orzekały karę śmierci) a w 1995 wprowadzono ponownie karę dożywotniego pozbawienia wolności. No cóż po odzyskaniu wolności nasz kraj zaczął się cywilizować - jakkolwiek to brzmi.
      Obecnie można by wskazać wiele przykładów zbrodni tak szokujących, że aż się prosi by sprawcę skazać na najwyższy wymiar kary ale nie na dożywocie lecz na karę śmierci. Daleko nie trzeba szukać, słynne ataki z 11 września jak choćby najnowsze wypadki w Tuluzie, gdzie przez dwa dni negocjowano z mordercą - pytanie tylko po co. Chłopak chciał zginąć z bronią w ręku, to niech ginie, zabił 7 osób bez żadnych skrupułów a my jeszcze z nim rozmawiamy. Kolejna sprawa Madzi z Sosnowca, gdzie na jaw wychodzą nowe fakty i dowody a mama cały czas kłamie i chyba się już rodzina sama gubi w jej zeznaniach. I niedawna sprawa czternastoletniej Eweliny ze Służewca, która została zgwałcona a następnie zamordowana przez krewnego. Orzeczono wobec niego karę dożywotniego pozbawienia wolności ale czy to coś da...czy takiego człowieka można zresocjalizować. Matka zamordowanej powiedziała przed kamerami "życie za życie" i wiecie co zgadzam się z nią. Oczywiście obrońcy praw człowieka podniosą zaraz larum, że nie można kogoś pozbawić życia, że trzeba stosować humanitarne środki, że takich groźnych przestępców trzeba rehabilitować i najważniejszy argument, że nie możemy być tacy jak oni. W obecnym Kodeksie Karnym art.3 mówi, że wszystkie środki oraz kary przewidziane w kodeksie stosuje się z uwzględnieniem zasad humanitaryzmu, w szczególności z poszanowaniem godności człowieka. Pytanie tylko czy taki zwyrodnialec stosuje się też do takiej metody, czy realizując swoje żądze i czy jakieś bzdurne poglądy pozbawiając kogoś życia traktuje ofiarę z godnością. Jakoś nie bardzo potrafię sobie to wyobrazić, niektórzy twierdzą, że przestępca który zgwałcił i zabił dziecko nie będzie miał życia w więzieniu, że tam dopiero współwięźniowie dadzą mu lekcję, której nigdy nie zapomni. Można by się pokusić o stwierdzenie, że może sprawiedliwość jakaś istnieje ale jak dla mnie to wciąż za mało. Oczywiście ktoś powie, że samo utrzymanie tej całej machiny i stworzenie oddziału, który by się zajmował wykonywaniem kary śmierci jest bardzo drogi, kiedyś nawet fachowcy to wyliczyli wszystko. Jednak wciąż pojawia się jeden zasadniczy problem, utrzymanie miesięczne więźnia kosztuje około 2500 tysięcy złotych, czyli znacznie więcej niż wynosi obecna najniższa krajowa za którą większość z nas musi przeżyć a co najgorsza nie wspomnę już ile dostaje człowiek będący na rencie – marne grosze. Co gorsza to my podatnicy za to płacimy, to my płacimy na tych wszystkich zbrodniarzy. Jeżeli zabił i to bez skrupułów to dlaczego ja mam jeszcze na niego płacić – to jest sprawiedliwość – to jest chyba kpina z wymiaru sprawiedliwości. Jakby tak podliczyć ile wydajemy na morderców to podejrzewam, że koszt wprowadzenia kary śmierci na pewno by się zwrócił. Także w moim odczuciu, choć staram się spojrzeć na to obiektywnym okiem przeglądając Kodeks Karny, to jednak jest istniej luka w naszym systemie prawnym, która przydałoby się zapełnić. Wystarczy prześledzić przestępstwa z ostatnich kilku lat by stwierdzić, że najwyższy wymiar kary wcale nie odstrasza potencjalnych sprawców. Przykre to ale prawdziwe, nie twierdzę że po wprowadzeniu kary śmierci wszystko się od razu zmieni, ponieważ na to trzeba czasu. Ale kto wie może zanim ktoś „strzeli” pozbawiając kogoś życia to dwa razy się zastanowi-czy nie warto? 
To taka drobna dygresja z mojej strony, by troszeczkę odpocząć od prawa :)
  

12 mar 2012

Odebranie dziecka

     Dzisiaj o poranku zaskoczył mnie jeden tytuł "odebrali im dziecko bo byli biedni", więc z uwagą przysłuchiwałam się całej sytuacji i oczywiście czekałam na opinie ze strony pani psycholog. Sytuacja po krótce przedstawiła się tak, że rodzice mieli już czwórkę dzieci i urodziło im się piąte, które następnie zostało im odebrane. Jak wynika z decyzji opieki społecznej rodzice nie są w stanie zapewnić dziecku godnych warunkach życia, głównie chodziło o to że cała rodzina żyła ta de facto w jednym pokoju a do tego w pomieszczaniu było bardzo zimno - nie byli w stanie nawet tak małego pomieszczania ogrzać. Noworodek w rezultacie został umieszczony w placówce opiekuńczej i teraz powstaje pytanie co dalej, jakie prawo mają rodzice, co mogą zrobić i jak im pomóc. Notabene na koniec reportażu okazało się, że musieli mieszkać przez jakiś czas w jednym pokoju, ponieważ kończyli remont domu, który trwał bardzo długo i właśnie się do niego wprowadzili. Ponówmy więc pytanie co mogą zrobić.
     Zacznijmy od początku i przyjrzyjmy się przepisom prawnym w tej kwestii. Zgodnie z regulacjami, które obowiązują od zeszłego roku pracownik socjalny w porozumieniu z funkcjonariuszem policji może podjąć decyzję o odebraniu dziecka, po zbadaniu wszystkich okoliczności a zgodnie z ustawą o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie w razie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia w związku z przemocą w rodzinie. Takie szersze uprawnienia przysługują opiece społecznej, taka zmiana jaka nastąpiła w 2011 roku miała ułatwić a może przyspieszyć procedurę w kwestii ochrony dzieci. Tak więc sama ustawa nie wydaje się by niosła ze sobą szczególne zagrożenia. W naszej sprawie pracownik socjalny podjął taką decyzję mając na względzie dobro dziecka, można mieć wątpliwości dlaczego odebrał je matce ale z drugiej strony gdyby faktycznie dziecko zamarzło, bo w pomieszczeniu było zimno, to wtedy też byśmy się oburzali, że nikt nie zareagował właściwie i wtedy dopiero by się media zbuntowały. Albo ktoś gadał by po kątach, dlaczego nikt tą rodziną się nie zajmie, przecież ten noworodek żyje w fatalnych warunkach a oni mają tyle dzieci - taka nasz polska mentalność, tak źle i tak nie dobrze. Nie jest tak, że teraz rodzice nie mają żądnych praw, że jak odebrali im dziecko to już koniec sprawy. Jak najbardziej mogą złożyć zażalenie do sądu opiekuńczego na odebranie dziecka i można domagać się zbadania zasadności i legalności odebrania. Takie zażalenie wnieść można za pośrednictwem pracownika socjalnego lub funkcjonariusza Policji, którzy dokonali odebrania dziecka a oni niezwłocznie wnoszą je do sądu opiekuńczego (art.12b ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie). Sąd opiekuńczy rozpatruje zażalenie w ciągu 24H i gdy stwierdzi, że odebranie dziecka było bezzasadne to natychmiast zarządza o przekazaniu dziecka rodzicom. Jedyny mankament w tej ustawie jest taki, że nie nakłada się na pracownika socjalnego obowiązku poinformowania rodziców jakie przysługują im prawa, więc skąd u licha oni mają wiedzieć co dalej robić. Przecież nie znają się na przepisach, są zdani tylko na siebie i nikt im nie pomoże a raczej nie mają skąd brać pomocy. Także tutaj ustawa ma lukę i to bardzo poważną. Mało tego najbardziej zastanawiające jest to, że media nawet nagłośniając tą cała sprawę nic nie mówią o tym co ci rodzice mogą zrobić, nie wskazują im drogi jaką powinni pójść. Omawiane jest tylko to dlaczego do tego doszło i jak temu przeciwdziałać. Rodzice niestety są pozostawieni samym sobą i pewnie zastanawiają się co dalej i gdzie się udać, czy dostaną jakieś pismo z sądu a czas ucieka, tym bardziej w przypadku noworodka.
Kolejną rzeczą jaka mnie zastanowiła jest fakt, iż wprowadzona w 2011 roku pojęcie asystenta rodziny. Zgodnie z ustawą o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej gdy pracownik socjalny przeprowadzi wywiad środowiskowy i stwierdzi, że rodzina ma trudności w wypełnianiu funkcji opiekuńczo-wychowawczej to zwraca się do kierownika ośrodka pomocy społecznej o przydzielenie tej rodzinie właśnie asystenta rodzinnego. Jego rola jest dość znacząca ma on pomóc rodzinie w poprawie ich sytuacji życiowej poprzez między innymi wspieranie ich aktywności społecznej. Innymi słowy wskazuje im kierunki jakimi rodzina może podążać, nie daje im przysłowiowej ryby ale wędkę. W ten sposób taka rodzina nie uzależnia się od pomocy państwa i z czasem może się usamodzielnić a co za tym idzie poprawić swoją sytuację życiową. Dlaczego więc pracownik socjalny nie skorzystał z tego. Jednak i tutaj powstaje pytanie dlaczego tak rzadko się z tego korzysta, czy to wynika z faktu że brakuje takich asystentów czy może pracownicy socjalni nie wiedzą o tym by taka instytucja istniała a może, co często się zdarza w naszym kraju, brakuje środków na utrzymanie takiego asystenta. Gminy mogą nie mieć na to odpowiednich środków a wiadomo nikt nie będzie tego robił charytatywnie, przecież to jest praca jak każda inna. Wiadomo taki asystent rodziny musi mieć odpowiednie wykształcenie z zakresu psychologii, pedagogiki czy ukończyć studia wyższe na dowolnym kierunku ale uzupełnione wiedzą z zakresu pracy z dziećmi lub z rodziną - to tylko niektóre wymagania (art.12 ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej). Także jak widać jest system, który daje wiele możliwości, jednak nie korzystamy z niego lub po prostu nie ma środków, by wcielić wszystkie założenia w życie. Nie ma jeszcze statystyk ile razy był wykorzystany taki asystent albo ile razy pracownik socjalny skorzystał z przysługującego mu prawa do odebrania dziecka i zapewne przyjdzie nam na statystyki jeszcze poczekać, ale jedno pytanie jest najważniejsze - czy taki system rzeczywiście się sprawdza?

7 mar 2012

Rozprawa-czemu tak długo trwa

    Oto jest pytanie, dlaczego wszystko w polskich sądach tak długa trwa i czekamy i czekamy na wyrok a czas coraz bardziej się wydłuża, aż dochodzi do tego że sprawa ulega przedawnieniu. Ktoś powie, że sędzia ma dużo pracy a poza tym trzeba sprawdzić wszystkie dowody, do tego dochodzi powołanie biegłych czy przesłuchanie niezliczonych ilości świadków. Wiadomo rząd chce to usprawnić i wprowadzić w sądach nagrywanie rozpraw plus kontrolę sędziów czy dobrze wydają wyroki i czy nie działają za bardzo opieszale. Środowisko sędziowskie oczywiście mówi, że brakuje im rąk do pracy ale nie są za zwiększeniem etatów co nie wątpliwie by się przydało. Jak znaleźć rozwiązanie? 
     No cóż ogólnie wszystko w postępowaniu cywilnym wygląda następująco: składamy pozew, mając nadzieję, że sprawa szybko się zacznie i szybko zakończy, czekamy na termin i na odpowiedź na pozew. Załóżmy, że pozew spełnia wszystkie wymagania formalne. Mamy wyznaczoną rozprawę ale brak odpowiedzi na pozew, no cóż dla nas lepiej - będzie wydany zapewne wyrok zaoczny. Już się w duchy cieszymy aż tu nagle kilka minut przed rozprawą przyjeżdża kurier by dostarczyć sędziemu odpowiedź na pozew. Oczywiście jesteśmy w szoku, bo nikt nie zwróci kosztów dojazdu, nie wspominając już o naszych nerwach. W takiej sytuacji oczywiście sędzia odracza termin rozprawy, bo przecież musi się z tym zapoznać - jak będziemy mieli szczęście to kolejna rozprawa odbędzie się szybko a jak nie to sobie troszeczkę poczekamy, zależy jakie terminy sędzia ma wolne. Dlaczego tak się dzieje? Myślę, że przyczyną tego jest jeden, wedle mojej oceny, bzdurny przepis, który mówi, że pozwany może przed pierwszą rozprawą wnieść odpowiedź na pozew (art.207§1 KPC) i teraz uwaga "przed pierwszą rozprawą" czyli jeżeli rozprawa ma się odbyć o 9 a on przyniesie o 8:55 to jest to zachowanie poprawne. To nic, że to jest brak szacunku dla sądu i osób, które się wstawiły ale pozwany ma to gdzieś. Najgorsze jest chyba to, że tak często zachowują się prawnicy a zawsze wydawało mi się, że obowiązuje jakaś kultura prawnicza, ja w końcu też chciałabym dołączyć do jakże szacownego grona. Oczywiście można podnieść zarzut, że ma do tego prawo i wogóle, ale wiadomo że w ten sposób chce wydłużyć cały proces, po prostu gra na zwłokę. Mało tego nie można nawet na niego nałożyć grzywny za takie bezczelne zachowanie. Oczywiście w sprawach zawiłych sędzia może jak najbardziej zarządzić aby przed pierwszą rozprawą został złożony odpowiedź na pozew lub w miarę potrzeby by strony na rozprawie wymieniły się pismami przygotowawczymi (art.207§2 KPC). Następny przepis (art.207§3 KPC) mówi o tym, że jeżeli strona reprezentowana jest przez profesjonalnego pełnomocnika a on nie złoży w wyznaczonym terminie pisma przygotowawczego, w którym ma powołać wszystkie dowody i twierdzenia, to może utracić możliwość powołanie się na nie w toku postępowania. Jednak i w tym wypadku, jak się wydaje nie ma to charakteru bezwzględnego.
     Myśląc o tym i przeglądając przepisy, wpadłam w końcu na rozwiązanie jak usprawnić wymiar sprawiedliwości. Wiadomo złożenie odpowiedzi na pozew pozostawione jest woli pozwanego, ale gdyby tak nałożyć na niego taki rygor. Wprowadzić, że ma on 2 tygodnie, lub bądźmy bardziej liberalni i dajmy mu 3 tygodnie, od dnia otrzymania pisma na to by złożyć odpowiedź na pozew pod rygorem wydania wyroku zaocznego. I wtedy niech podejmie decyzję, zostawmy mu szansę na odwołanie się od wyroku zaocznego, nie bądźmy już tacy surowi. Ustalmy oczywiście jednocześnie, że odpowiedź ma złożyć na przykład do godziny 15 i koniec. Niech się już ktoś sam martwi jak go dostarczy, czy przez pocztę czy przez firmę kurierską. Nie uważacie, że wtedy cały proces uległ by przyspieszeniu, wystarczyłoby tylko doprecyzować jeden przepis i wszystko byłoby jasne. Nikt nie miałby wątpliwości a sędzia miałby jasną sytuację i myślę, że spokojnie przynajmniej połowa jak nie więcej spraw zakończyła by się bardzo szybko. Przegapisz termin, trudno - trzeba było uważnie przeczytać pismo z sądu i się do niego zastosować. Nie byłoby oczywiście możliwości przywrócenia terminu, bo ktoś napisze, że był chory itd. i przedstawi lewe zaświadczenie lekarskie. Trudno, zawsze jeszcze pozostawimy pozwanemu możliwość odwołania się i tyle. W ten sposób każdy zachowa swoje prawa i nikomu to nie zaszkodzi, wręcz przeciwnie na pewno sytuacja w sądach się polepszy. Zaskakujące jest to, że w sprawach z zakresu prawa pracy i ubezpieczeń społecznych nie zastosowanie się do zarządzenia sędziego, który wzywa do złożenia pisma przygotowawczego, zagrożone jest grzywną a w sprawach gospodarczych nakłada się obowiązek złożenie odpowiedzi na pozew pod rygorem wydania wyroku zaocznego. W tych postępowaniach taka procedura się sprawdza i sprawy toczą się szybciej, więc dlaczego by nie zastosować tego także w "zwykłym" postępowaniu cywilnym. Cały czas się zastanawiam dlaczego nikt na to nie wpadł, przecież to jest najprostsze rozwiązanie, po co wprowadzać jakieś udziwnienia typu kontrola sędziego czy monitoring rozprawy. Przecież to i tak nie pomoże usprawnić systemu - najprostsze rozwiązanie jest najlepsze, po co szukać bzdurnych rozwiązań, które i tak nie pomogą. Wystarczy pomyśleć.

23 lut 2012

Umowa o dzieło/zlecenia a umowa o pracę

     Przeglądając różnego rodzaju fora oraz opinie dotyczące zmian, jakie chciałaby wprowadzić Komisja Europejska nie dało się nie zauważyć, że dość spora rzesza osób jest niezadowolona z tego, że przez ileś lat pracuje na umowę o dzieło lub na umowę zlecenie. Pracują już tak parę ładnych lat i nie wiedząc czemu tkwią w tym na własne życzenie, oczywiście obarczają innych że taki mamy kraj, że nie ma sprawiedliwości, że nikt nie kontroluje pracodawców i po rozwiązaniu takiej umowy czeka ich zasiłek z opieki społecznej, albo co gorsza ulegną wypadkowi lub zajdą w ciąże i co wtedy. Aż samo się nasuwa - czy ktoś wam każe w tym tkwić? Czy ktoś was przymusza do tego? Wiadomo, słyszy się odpowiedzi że takie są realia rynku i jak proponuje się pójście z tym do sądu to znowu z drugiej strony słychać tylko narzekania. Wniosek nasuwa się jeden - jesteśmy narodem narzekający dużo byśmy chcieli ale od siebie nic nie dajemy. Praktyka jednak wskazuje, że część osób jednak walczy w sądach o uznanie umowy o dzieło czy umowy zlecenia za umowę o pracę i to z powodzeniem. Kiedy zaciera się ta granica pomiędzy tymi umowami?
Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie trzeba pokrótce chociaż opisać każdą z tych umów i tak:
- umowa o pracę: umowa starannego działania, odpłatna, praca świadczona osobiście, podporządkowanie, odpowiedzialność indywidualna, powtarzalność pewnych czynności;
- umowa zlecenia: umowa starannego działania, odpłatna lub nie, praca może być świadczona osobiście lub przez osobę trzecią, brak podporządkowania, odpowiedzialność solidarna wspólnie pracujących;
- umowa o dzieło: umowa rezultatu, odpłatna, praca może być świadczona osobiście lub przez osobę trzecią, brak podporządkowania, odpowiedzialność solidarna wspólnie pracujących osób.
A teraz dwa proste przykłady z życia wzięte. Pan Józef od dwóch lat pracuje już w firmie na podstawie umowy o dzieło na stanowisku spawacza. Co miesiąc dostaję, nazwijmy to "wynagrodzeniem", przychodzi do pracy o ustalonych godzinach (ale nie ma w firmie listy obecności), gdy choruje to wystarczy tylko że ma powiadomić o tym szefa zmiany - nikt go nie kontroluje, jednym słowem przychodzi i robi swoje i tak od poniedziałku do piątku. W pracy ulega poważnemu wypadkowi i występuje do sądu o uznanie, że przez okres dwóch lat pracował tak de facto na podstawie umowy o pracę. Pan Józef ma rację,  choć nie było typowego podporządkowania - nie każda praca tego wymaga, to jednak zaistniały inne okoliczności takie jak: powtarzalność pewnych czynności i praca o ustalonych godzinach, "wynagrodzenie", praca nie mogła być świadczona przez osobę trzecią i to przesądziło o uznaniu tej umowy za umowę o pracę.
Drugi przykład pani Krysi, która wcześniej pracowało na podstawie umowy o pracę a od roku pracuje na podstawie umowy zlecenia na stanowisku księgowej. Przychodzi też o jakiś ustalonych godzinach, oczywiście nie ma żadnej listy obecności, też jej nikt nie kontroluje - podobnie wszystko przebiega jak w przykładzie wyżej. Okazuje się, że pani Krysia jest w ciąży i co teraz? Też składa do sądu pozew o uznanie, że pracowało na podstawie umowy o pracę. Tutaj sytuacja jest bardziej skomplikowana, ponieważ oprócz zbadania samej umowy zlecenia sprawdza się jeszcze czy poprzednia umowa o pracę odpowiadała pracy wykonywanej na podstawie umowy zlecenia. W tym przypadku zakres wykonywanych obowiązków się pokrywał, także sąd uznał, że druga umowa była tak de facto umową o pracę.
     Przy badaniu czy mamy do czynienia z umową cywilnoprawną czy z umową o pracę należy wskazać cechy dominujące takiej umowy i jak już wspomniałam nie zawsze będzie istnieć forma podporządkowania. Zależy to w szczególności od specyfiki danej pracy, może być przecież tak że poświęcamy swój czas na wykonywanie zadań zleconych przez pracodawcę lub zakres "obowiązków" ustala się dużo wcześniej i wtedy nikt nas nie kontroluje jak je wykonujemy - przychodzimy i robimy swoje.
     Czy jesteśmy skazani by przez dłuższy okres pracować na podstawie umów cywilnoprawnych? Nikt nas do tego nie przymusza, dlatego nie rozumiem niektórych wypowiedzi, że ja to pracuje tyle a tyle na podstawie takiej umowy i nic z tego nie mam. Nikt wam nie kazał i nie każe w tym tkwić, oczywiście zapominamy jeszcze o jednej dość istotnej kwestii - wynagrodzenie jakie otrzymują osoby pracujące na podstawie umów cywilnoprawnych, które jest znacznie wyższe niż minimalne wynagrodzenie ale o tym nikt już nie wspomina. Najlepiej narzekać i psioczyć na cały świat a prawda jest taka, że choć nie jesteście zadowoleni z takiej formy zatrudnienia to nic z tym nie robicie i nie wynika to do końca z tego, że po co się po sądach włóczyć tylko zależy wam na wysokim wynagrodzeniu i tyle. Dlatego po co się tak oburzać na pracodawcę skoro i tak nie chcemy tego zmienić - no ale każdy Polak musi na coś ponarzekać, taka nasza natura. Jeżeli jesteście tak bardzo nie zadowoleni z tego to u licha zróbcie coś z tym, zacznijcie działać, kombinujcie, pytajcie na forach - po prostu ruszcie swoje cztery litery. Kto wie, im więcej takich osób to może pracodawcy w końcu się obudzą, nigdy nie wiadomo. Warto próbować! 
Na szczęście część osób walczy o swoje prawa, także może nie jest tak źle z tym naszym społeczeństwem.
   

16 lut 2012

Pomysł Unii o nowej formie umowy o pracę a rzeczywistość

    Niedawno pojawiła się informacja, że nasza kochana i jakże uwielbiana Komisja Europejska, chciałaby wprowadzić w państwach członkowskich jeden rodzaj umowy. Byłaby to umowa o pracę, która zawierana miałaby być zawsze na czas nieokreślony i w miarę dłuższego stażu pracownicy zyskiwaliby nowe przywileje np. dłuższy okres wypowiedzenia czy prawo do odprawy. Komisja Europejska chce w ten sposób, w dobie kryzysu, ustabilizować sytuację na rynku pracy, ponieważ taka umowa pozwoli m.in.na stabilne życie, łatwiej będzie zaciągnąć kredyt na mieszkanie, założyć rodzinę czy w końcu pracodawca nie będzie zawierał z pracownikiem umów długoterminowych. Choć do umów długoterminowych i tak wypowiedział się już Sąd Najwyższy w kilku  orzeczeniach, gdzie taka umowa może być potraktowana jako umowa zawarta na czas nieokreślony. O ile KE widzi same pozytywy o tyle doktryna i nie tylko nie jest już tak przychylna. Oczywiście na tle problemu pojawia się pewien dylemat w pierwszej kolejności chodzi oczywiście o wynagrodzenie - większość pracodawców zatrudnia na podstawie umowy o pracę (dając najniższą krajową) oraz na umowę zlecenie czy o dzieło (dając tym samym dwukrotnie a nawet czterokrotnie większą pensję), przy założeniu że obowiązywałaby tylko jedna umowa - no cóż nie trudna się spodziewać że zarabialibyśmy zawsze najniższą krajową, a jak wiadomo u nas akurat, o czym KE chyba nie ma zielonego pojęcia, nie zarabiamy tyle ile przeciętny europejczyk. Taka umowa miałaby sens gdyby we wszystkich państwach UE wprowadzono jednolite najniższe wynagrodzenie, oczywiście na wysokim poziomie :) W państwach członkowskich takie minimalne wynagrodzenia wynosi około 1000 euro - gdyby tak miało być też u nas, to dlaczego by nie pokusić się o jeden rodzaj umowy.  Oczywiście w Grecji jest ta pensja dużo dużo wyższa jak dodamy do niej 500 euro za umycie rąk czy 600 euro za nie spóźnienia się do pracy miesięcznie to taka jedna umowa byłaby jeszcze bardziej opłacalna (wiadomo czemu strajkują). Druga kwestia to okres wypowiedzenia takiej umowy, który ulegałby zmianie w zależności od stażu pracy. Także co mi po tym, że mam umowę na czas nieokreślony skoro w pierwszych miesiącach można by zastosować trzy dniowy okres wypowiedzenia i tak stabilność zatrudnienia ulega zniweczeniu. Kolejna sprawa to jaki wprowadzić okres próbny i ile by wyniósł, mówi się że KE chce by okres próbny był długi na tyle by pracodawca mógł się przekonać do pracownika np.sześciomiesięczny okres próbny. Pytanie czy miałoby to być zawarte w jednej umowie, czy najpierw zawieramy umowę na okres próbny a później na czas nieokreślony. Jednak niezależnie czy wszystko byłoby zawarte na jednej umowie czy może na dwóch to pracodawcy wykorzystując pewną lukę i tak zwalnialiby pracowników po okresie próbnym, przecież nikt ich nie zmusi by zawierali umowy na czas nieokreślony. Oczywiście zapewne chciano by pracodawcy nie zawierali umów zlecenia czy o dzieło, które nierzadko się zdarza, że trwają w nieskończoność a gdy przychodzi nagle wypadek lub ciąża  to wtedy powstaje pytanie co z pensją, nie wspominając już, że przy umowie o dzieło możemy wogóle zapomnieć o emeryturze, jeżeli pracujemy tak całe życie - pozostają tylko oszczędności. Zapewne od tego KE chciałaby uchronić pracowników, tak by każdy miał zagwarantowane świadczenia. Jednak z drugiej strony czy nie jest tak, że sami się poniekąd godzimy by pracować w takiej formie - wtedy zarabiamy więcej -  ale gdy pracujemy na umowę o dzieło już 4 lata i nagle ulegniemy wypadkowi to jak udowodnić, że tak de facto był to stosunek pracy, by uzyskać świadczenia z ZUS? - to już jest temat na następnego posta.
     W obecnie obowiązującym u nas systemie uważam, że w sposób wystarczający pracownicy są chronieni. Obecnie pracownik może być zatrudniony na czas nieokreślony, na czas określony lub na czas wykonywania określonej pracy. Do tego dochodzi jeszcze umowa na zastępstwo. Każda z tych umów może być poprzedzona umowę na okres próbny i tutaj ważna informacja - okres próbny wynosi najdłużej 3 miesiące. O tym fakcie bardzo często się zapomina, a raczej umyślnie zapomina pracodawca. Jeżeli dwukrotnie pracodawca zawarł z nami umowę na czas określony to trzecia już umowa jest zawarta na czas nieokreślony, o ile odstępy pomiędzy umowami nie wyniosły dłużej niż miesiąc. I tak jeżeli mieliśmy dwie umowy z czego jedna była zawarta na okres 6 miesięcy a druga na okres 2 lat to trzecia już umowa powinna być zawarta na czas nieokreślony. Gdy natomiast najpierw mieliśmy umowę  na okres próbny (3m-ce), później dwie umowy na czas określony (jedna na rok a druga na dwa lata) to wówczas ta czwarta umowa powinna  być zawarta na czas nieokreślony. Dlatego tak podkreślałam, że umowa na okres próbny nie może być dłuższa niż 3 m-ce zgodnie z art.25§2 Kodeksu Pracy i jeżeli okres ten będzie dłuższy to zastosowanie mają przepisy Kodeksu Pracy, które są bardziej korzystne dla pracownika. Niestety zasada ta nie obowiązuje w przypadku umowy na zastępstwo oraz umów zawieranych w celu wykonywania pracy o charakterze dorywczym lub sezonowym albo zadań realizowanych cyklicznie.
    

31 sty 2012

Molestowanie seksualne część IV

     Tak na zakończenie naszego spojrzenia na stronę praktyczną odnoszącą się do molestowania chciałabym wspomnieć jeszcze o dwóch sprawach tak po krótce, które wywołały równie wiele emocji co poprzednie. 
     Kolejna sprawa o molestowanie odbyła się w 2005 roku i dotyczyła pracownic ze słynnej fabryki chipsów FRITO LAY, które po zwolnieniu ich z pracy oskarżyły kierownika o molestowanie seksualne - siedem kobiet brało w tym udział. Oczywiście sprawa odbywała się za zamkniętymi drzwiami a sędzia publicznie odczytał tylko sentencję wyroku. Sprawę panie przegrały choć prokuratura twierdziła, że ma mocne dowody przeciwko oskarżonemu ale okazały się nie wystarczające - pytanie jakie to dowody posiadała prokuratura. Jednak też zastanawiające jest też to, że ławnicy byli za uniewinnieniem oskarżonego a sędzia złożył tylko zdanie odrębne. Więc może były jakieś dowody, ale dlaczego nie wzięto ich pod uwagę. Poza tym pozostali pracownicy fabryki, którzy czekali na ogłoszenie wyroku byli zadowoleni z ogłoszonego wyroku i wypowiadali się, że nigdy w ich fabryce nie miało miejsca molestowanie a wszystkie oskarżenia były wyssane z palca a sam kierownik cieszył się dobrą opinią.  Co do siedmiu pań - no cóż - jednej postawiono zarzut nakłaniania do składania fałszywych zeznań a dwóm zarzut składania fałszywych zeznań. Nie wiadomo  czy panie w ten sposób chciały się zemścić za to, że straciły pracę, może nie wyrabiały normy dziennej i jedna z nich wpadła na pomysł a może by tak oskarżyć go o molestowanie. Tak zniszczmy mu życie a przy okazji może jakieś pieniądze dostaniemy. Jednak niektóre kobiety to mają tupet, żeby wysuwać fałszywe oskarżenia i to aż cud, że kierownik nie oskarżył ich o naruszenie dóbr osobistych i stosowne zadośćuczynienie. Zawsze uważałam, choć jestem kobietą, że my to jednak jesteśmy mściwe i zawsze wyciągamy najcięższe działa, przecież nawet jak faceta uniewinnią to i tak otoczenie go pogrąży nie wspominając o rodzinie - a co dajmy mu popalić i pokażmy kto tu rządzi. Co jednak nie przesądza, że zostają jeszcze cztery panie, którym nie postawiono żadnych zarzutów. Co z nimi? Mówiły prawdę czy nie, a może nie dano im wiary. Tego się już nie dowiemy.
     Następna sprawa o której każdy z nas pamięta to sprawa molestowania w Samoobronie, czyli w roli głównej Aneta K., Łyżwiński i Lepper ( choć jego uniewinniono). Aneta K  po wielkiej walce, obrzucana błotem przez media i kobiety (ciekawe co one by zrobiły gdyby były molestowane - przykre i haniebne, że w takiej sytuacji nie możemy liczyć na wzajemne wsparcie), obarczana winą w końcu wygrała sprawę. Po wielu upokorzeniach dopiero wyrok sądu zwrócił jej honor ale jej życie pewnie po dziś dzień nie jest łatwe bo przecież każdy z nas pamięta batalię w mediach i ciągłe pytania do niej a dlaczego? a po co?czemu dopiero teraz? Po prostu już nie chciała być traktowana jak "szmata" i w końcu zebrała się na odwagę, fakt że po paru latach ale lepiej późno niż później. Nie chciała się już na to godzić - taka prosta odpowiedź a i tak nie dotarło to do odbiorców.
     Sprawy o molestowanie są bardzo ciężkie, prócz proceduralnych kruczków, zebrania dowodów trzeba jeszcze się uzbroić w cierpliwość. Niestety trwają bardzo długo a do tego dochodzi jeszcze "walka z wiatrakami" czyli z otoczeniem, które niestety nie jest dla kobiet wsparciem. Ciągle jest to temat tabu i nie wiedząc dlaczego nie możemy uzyskać wsparcie wśród kobiet - czy jesteśmy aż tak bardzo zawistne i po kątach cieszymy się z "jej" nieszczęścia tłumacząc że zapewne sama prowokowała i sama do tego doprowadziła. Zastanówcie się co wy byście zrobiły, jak wy byście zachowały się w takiej sytuacji, jak chciałybyście być potraktowane - bo nie wierzę, że chciałybyście być obmacywane przez obcego wam faceta. Czy przy jednak wielu przeciwnościach losu nie warto powalczyć o godność, którą każda z nas posiada. Czy nie chcemy być szanowane i nie być traktowane jak rzecz, którą można obracać?
Tak na sam koniec już dobra rada - by wygrać taką sprawę trzeba mieć bardzo dobrego prawnika, podkreślam dobrego prawnika, który właściwie pokieruje naszymi sprawami.

30 sty 2012

Molestowanie seksualne część III

     Trzeba dokończyć naszą sprawę Pani Jadwigi X, niestety to jeszcze nie koniec. Po przegranej walce w prokuraturze adwokat Pani Jadwigi X wystosował pismo do prezesa naszej zagranicznej firmy i zażądał od nich kolosalnego, jak na tamte czasy, odszkodowania w wysokości 7 mln zł. i podkreślił, iż w polskiej filii zdarzały się już przypadki molestowania i na dowód tego wszystkiego przedstawił skargę jednej z pracownic, która potwierdziła że jeden z członków zarządu oferował jej lepszą pensję za seks oraz że Prezes zarządu Bruno Y molestował jedną z pracownic, niestety zarząd filii nic nie zrobił by temu zapobiec i wprowadzić konkretne uregulowania do np. regulaminu pracy. Adwokat dodał jeszcze, że jeżeli nie uzyska odpowiedniej reakcji ze strony Firmy, zmuszony będzie by o całej sprawie poinformować media, organizacje zwalczające problem molestowania seksualnego oraz złożyć pozew w sądzie. A co firma na to? No cóż daje instrukcje swoim filiom twierdząc, że żadna  nie może się godzić na takie załatwienie sprawy, ponieważ doprowadziłoby to do negatywnych następstw w przyszłości - jednym słowem, że wtedy może więcej kobiet zażądało by odszkodowania doprowadzając Firmę do upadku. Oczywiście sprawa skończyła się w Sądzie a może lepiej w Sądach - bynajmniej spraw tych nie założyła sama pokrzywdzona. Pierwszą z nich założył Bruno Y a drugą sama już centrala firmy. We wszystkich tych sprawach oskarżano Jadwigę X o naruszenie dóbr osobistych i zażądano odszkodowania oraz o zaprzestanie szerzenia nieprawdziwych informacji na temat Firmy. Warto podkreślić, że adwokat Firmy potwierdził, że rzeczywiście w Firmie doszło do molestowania. Pierwszą sprawę Jadwiga X przegrała i zmuszona była do zapłaty odszkodowania na cel społeczny (przegrała też w drugiej instancji) a drugą na szczęście wygrała. Ale to nie wszystko, odbyła się jeszcze jedna sprawa o odszkodowanie dla Jadwigi X w kwocie 7 mln zł  i niestety przegrana. Sąd stwierdził, że faktycznie do molestowania doszło ale Firma nie odpowiada za wybryki swoich pracowników oraz, że pokrzywdzona nie udowodniła faktu doznania krzywdy i traumy z powodu całego zdarzenia. Przypominam, że cała sprawa miała miejsce jeszcze pod rządami starego Kodeksu Pracy (gdzie nie wymieniał wprost molestowania) ale dawał on pomimo tego możliwość, przy połączeniu przepisów  Kodeksu Pracy  z przepisami Kodeksu Cywilnego,  zasądzenia zadośćuczynienia - słowa adowkata. Poza tym Firma, ponownie w toku sprawy, potwierdziła że do molestowania doszło i nigdy się tego nie wypierała. Na tle tej sprawy, pojawiają się jednak pewne wątpliwości.
     Po pierwsze oczywiście odszkodowanie jak zażądała pokrzywdzona było rzeczywiście wysokie, ale nie oznacza to że Sąd nie mógł go obniżyć - z przedstawionych dowodów wynikało, że doszło do molestowania i nie przemawia za mną argument, że Jadwiga X nie wykazała traumy. Rozumiem, że gdyby np. próbowała popełnić samobójstwo albo siedziała by w psychiatryku to może wtedy by udowodniła (nie tylko samymi zeznaniami) "traumę". Dla niej zapewne samo opowiadanie tego w kółko już było "traumą". Acha i nie udowodniła doznania krzywdy...powtarza się motyw od Pani prokurator, lepiej jakby dała się zgwałcić i wtedy wszystko by było jasne byłaby i trauma i krzywda.
     Po drugie dlaczego Firma nie odpowiada za wybryki swoich pracowników? Przeciwko komu w takim razie adwokat powinien złożyć pozew? Na początkowym etapie jeżeli Sąd stwierdził, że nie ten podmiot powinien być pozwanym to zgodnie z art.477 KPC może wezwać z urzędu do udziału w sprawie właściwego pozwanego - dlaczego na wczesnym etapie nie miał takich wątpliwości a dopiero po zakończeniu wskazał to w uzasadnieniu wyroku. No cóż, myślę że jeżeli pozew składa profesjonalny pełnomocnik to ja jako sędzia też nie badałabym czy pozew został złożony przeciwko właściwemu pozwanemu. Poza tym można bronić poglądu, że Firma rzeczywiście nie odpowiada za to co się dzieje w jej oddziale. Trudno wyobrazić sobie taką sytuację, żeby miała szpiega swojego w każdej filii, który by informował ją jakie to ekscesy wyprawiają prezesi i pracownicy oddziału. Więc odpowiedź nasuwa się sama - jeżeli zarząd tegoż oddziału wiedział, co się dzieje (a na pewno wiedział - przecież plotki zapewne o całym zajściu szybko do nich dotarły plus dwie sytuacje wspomniane wcześniej) to adwokat powinien pozwać oddział spółki. Tym bardziej, jeżeli miał on samodzielność organizacyjną, finansową i sam mógł zatrudniać pracowników - Jadwigę X zatrudnił oddział a nie Firma matka. Jeżeli nie pozwać oddziału to pozwijmy prezesa i od niego domagajmy się zadośćuczynienia - on występował jako podejrzany a świadkowie by tylko wszystko potwierdzili. Także tutaj przeoczenie ze strony adwokata, która myślał że sprawa jest wygrana i zapomniał kto powinien być pozwanym.
     Po trzecie wypowiedź adwokata, który stwierdził że Sąd przy połączeniu przepisów Kodeksu Pracy i Kodeksu Cywilnego mógł i tak zasądzić chociaż zadośćuczynienie. Wynika z tego, że sam adwokat składał o odszkodowanie na podstawie przepisów Kodeksu Pracy - podkreślam o odszkodowanie - a nie o zadośćuczynienie na podstawie dwóch kodeksów. Przy Kodeksie Cywilnym zapewne chodziło o przepis z art. 448 KC, który mówi że ten czyje dobro osobiste zostało naruszone sąd może przyznać odpowiednią sumę zadośćuczynienia za doznaną krzywdę a także art.24§1 KC ten czyje dobro osobiste zostało zagrożone cudzym działaniem może żądać zadośćuczynienia pieniężnego. Ale w tym przypadku złożyłabym pozew przeciwko samemu prezesowi - bo to on naruszył dobro osobiste Jadwigi X, próbował przecież wykorzystać ją seksualnie. Jeżeli adwokat żądał odszkodowania tylko na podstawie przepisów Kodeksu Pracy to zgodnie z art.321 KC Sąd nie może wyjść poza ramy żądania pozwu. Jednak pojawiło się już wtedy obowiązujące orzeczenie Sądu Najwyższego z 30 maja 1966 roku III PZP 15/66, który zajmował się problem co się stanie w sytuacji gdy z jednego zdarzenia może wynikać więcej niż jedno roszczenie a w pozwie wskazane jest tylko jedno. W takim układzie, jak stwierdził SN,  jeżeli powód w toku sprawy przytoczy fakty uzasadniające wszystkie roszczenia  to Sąd powinien orzec o wszystkich roszczeniach, nawet tych które nie są umieszczone w pozwie, w granicach usprawiedliwionych wynikiem postępowania i nawet wtedy gdy o roszczeniu wskazanym w pozwie orzeknie negatywnie. Pytanie czy w toku sprawy adwokat to udowodnił. Nie można przecież usiąść na laurach i czekać na to czy Sąd się skapnie czy też nie, że można orzec o zadośćuczynieniu - musiałby udowodnić że doszło do naruszenia dóbr osobistych i jakich. A tak tylko czekał i pytanie na co? Może na gwiazdkę z nieba, która niestety nie spadła. 
     Po czwarte, uważam że wysłanie pisma które bądź co bądź było swoistą groźbą, było chyba ze strony adwokata dużym nietaktem. Taka zabawa w kotka i myszkę - tyle tylko, że mysz okazała się sprytniejsza. No cóż może myślał, że w ten sposób wygra i sprawa szybko się skończy a tak wyszło wielkie zamieszanie wokół całej sprawy. 
 Adwokat nie przemyślał chyba do końca całej strategii i puścił się na głęboką wodą - ale sprawa nadal budzi wiele kontrowersji bo trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś w tym maczał swoje niecne paluszki. Przecież Sąd potwierdził, że do molestowania doszło ale brak udowodnienia traumy, krzywdy spowodowały że nie uwzględnił żądania pozwu - jedno wyklucza drugie. Przykre jednak jest to, że Jadwiga X miała dowody na całą okoliczność ale w którymś miejscu zabrakło właściwej osoby we właściwym miejscu. 
    










25 sty 2012

Molestowanie seksualne część II

Nadmienię na początku, że imiona osób zostały zmienione.
     Pierwsza sprawa o molestowanie w Polsce odbyła się w 2000 roku, czyli dużo przed nowelizacją Kodeksu Pracy,  dotyczyła dyrektora pogotowia ratunkowego, notabene chirurga dziecięcego, który przez wiele lat molestował pielęgniarki, salowe, sprzątaczki i wtedy najmłodsza z ofiar miała 24 lata. W tym przypadku ewidentnie, zgodnie z ówczesną regulacją prawną, wykorzystywał swoje stanowisko kierownicze do "zabawy w doktora" (jakby było mu mało). W 2000 roku pozew do sądu złożyło 5 pielęgniarek a sprawa zakończyła się skazaniem doktora. Także pierwszy sukces wymiaru sprawiedliwości - widać sędzia miał jaja i orzekł zgodnie ze swoim sumieniem i oczywiście materiałem dowodowym. Wiadomo, że można by się zastanawiać dlaczego tylko 5 kobiet się zbuntowało skoro proceder trwał tyle lat - no cóż nasuwa się tylko jeden argument choć straszny, widać tak się to u nich przyjęło, każdy wiedział, każdy widział i zaakceptował jako rzecz normalną. Może istniała obawa przed utratą pracy a może część kobiet najzwyczajniej w świecie się na to godziła i im to nie przeszkadzało - no tak po co się mieszać i od razu robić z tego jakąś aferę, lepiej siedzieć cichutko i zobaczyć jak będzie anuż doktorek się zmieni i będziemy się bawić w inną grę. No ale najważniejsze, że pierwsza taka sprawa zakończyła się sukcesem polskiego wymiaru sprawiedliwości.
     Drugą głośną sprawą, która wzbudziła wiele kontrowersji, była sprawa która toczyła się od 2000 roku i dotyczyła jednej z zagranicznych firm ubezpieczeniowych jakie wtedy funkcjonowały w naszym kraju. Tak pokrótce opiszę całą sytuację. Otóż Jadwiga X pracowała w tej firmie od 1999 roku, była lubiana w pracy i dostała wstępnie umowę na 3 m-ce a później przedłużono z nią umowę o kolejne 3 m-ce. Gdy umowa się powoli kończyła dyrektor oświadczył, że da jej szansę i albo się dostosuje do grupy albo odejdzie z firmy - obiecywał, że da jej umowę na czas nieokreślony. No cóż kolega Jadwigi X z pracy powiedział, że dyrektor  na jednym ze spotkań potwierdził, że albo Jadwiga X da mu dupy albo wypierdoli z pracy. W tym samym czasie odbył się wyjazd służbowy na którym  dyrektor próbował wymusić na Jadwidze X stosunek - obmacywał ją, pocierał jej krocze, wsunął jej rękę do spodni cały czas ją przytrzymując. Całe zdarzenie widziała jedna z pracownic firmy, która natychmiast zareagowała. Oczywiście po powrocie nie przedłużoną umowy z Jadwigą X a ona sama złożyła oficjalnie skargę na dyrektora opisując całą sytuację i na dowód przedstawiła oświadczenia wcześniej wymienionych pracowników. Oczywiście po tej skardze firma potwierdziła, że do molestowania seksualnego faktycznie doszło i dodano punkt w regulaminie, że przełożony ma obowiązek przeciwdziałać molestowaniu w pracy. Z dyrektorem rozwiązano, co śmieszne, umowę na mocy porozumienia stron (takiemu to dobrze czysty jak łza) i oczywiście znalazł od razu pracę na innym kierowniczym stanowisku. No cóż, Jadwiga X złożyła doniesienie do prokuratury i tutaj teraz pojawia się mały problem. Nadmienię, że sprawa trafiła do pani prokurator, która śledztwo umorzyła. A dlaczego? A no dlatego, że wedle jej "odczucie" nie doszło do popełnienia przestępstwa ponieważ pokrzywdzona nie była "zaangażowana cieleśnie" oraz że opinia psychologa mówiła, że Jadwiga X była negatywnie nastawiona do mężczyzn ale nie wskazywano czy to negatywne nastawienie istniało od początku czy miało związek z opisywanym zajściem.  Komunikat był prosty, lepiej by było gdyby Jadwiga X dała się zgwałcić  i wtedy sprawa byłaby jasna, no ale jeżeli dałaby się zgwałcić to może tego chciała i teraz tylko wykorzystuje firmę. Może wtedy pani prokurator by uznała, że swoim zachowaniem przyczyniła się do takiej reakcji szefa, flirtowała z nim. Najgorsze jest to, że kobieta kobiety nie poparła, odrzuciła a przecież kto jak kto ale kobiety z kobietami najlepiej się rozumieją, gdzie solidarność jajników?! Oczywiście pani prokurator miała odpowiednie przepisy w Kodeksie Karnym (art.199 KK nadużycie zależności lub 197§2 KK zgwałcenie, a raczej usiłowanie gwałtu), który odpowiadał zachowaniu podejrzanego ale z nie wiadomych przyczyn z niego nie skorzystała. Może przyjrzyjmy się temu tak na spokojnie, bez emocji. Składamy wniosek o popełnieniu przestępstwa do prokuratury, prokuratura bada sprawę, przesłuchuje świadków, podejrzanego oraz pokrzywdzonego. W tym przypadku główne dowody to zeznania dwóch pracowników w tym pracownicy, która widziała całe zajście, oświadczenie firmy że faktycznie doszło do molestowania zeznania samej pokrzywdzonej oraz opinia nieszczęsnego biegłego - oczywiście podejrzany nie przyznaje się do winy. I tak prokurator może umorzyć śledztwo jeżeli postępowanie przygotowawcze nie dostarczyło podstaw do wniesienia aktu oskarżenia (art.322§1 KK). I co nie było żadnych podstaw, wystarczyło przecież zeznanie pracownicy potwierdzające wersję podejrzanej do wniesienia aktu oskarżenia. Druga sprawa, że dlaczego pani prokurator oparła się tylko na jednej opinii biegłego i nie miała żadnych wątpliwości, nic a nic - a gdzie kobieca intuicja, dociekliwość. Czyżby w tym jedynym przypadku zawiodła, a może po prostu pani prokurator była, jakby to ująć delikatnie, nie dokształcona i nie chciało jej się najzwyczajniej w świecie zajmować jakże błahą sprawą i chociaż wyjaśnić co oznacza stwierdzenie brak "zaangażowania cielesnego". No cóż, chyba każdy z nas wie lub domyśla się co się kryje pod jakże tajemniczym stwierdzeniem. Zawsze twierdziłam, że wykonując taki zawód zawsze należy mieć wątpliwości a nie usiąść i pójść na łatwiznę.
CDN

Molestowanie seksualne część I

     Na wstępie, zanim przejdę do szczegółów, troszeczkę podstawy prawnej tak by odświeżyć umysł. W 2009 roku wprowadzono nowelizację Kodeksu Pracy a dzięki temu nastąpiła zmiana definicji molestowania seksualnego gdzie w ówczesnym brzmieniu nie zawierała wskazania, że za molestowanie można uznać tylko działanie niepożądane a niekiedy można też było zakwalifikować molestowanie seksualne jako postać mobbingu. Poza tym wskazywano, że celem lub skutkiem jest naruszenie godności, poniżenie lub upokorzenie pracownika, także teraz na szczęście rozszerzono ten wątek. W obecnym brzmieniu molestowaniem jest każde niepożądane zachowanie o charakterze seksualnym lub odnoszące się do płci pracownika, którego celem lub skutkiem jest naruszenie godności pracownika i stworzenie wokół niego zastraszającej, wrogiej, poniżającej, upokarzającej lub uwłaczającej atmosfery (art.18/3a§6 KP). Molestowaniem seksualnym będzie np. opowiadanie żartów odnoszących się do sfery seksualnej, czynienie tego rodzaju gestów czy zwłaszcza uzależnianie awansu, podwyżki albo w ogóle przyjęcia do pracy od poddania się czynności seksualnej.
Jakie kary za molestowanie?
Pracownik ma prawo do odszkodowania w wysokości nie niższej niż minimalne wynagrodzenie za pracę jednak to nie wszystko, ponieważ niektóre zachowania pracodawcy czy współpracowników mogą nosić znamiona czynu zabronionego określonego w Kodeksie Karnym (w tym przypadku składa się do prokuratury wniosek o ściganie):
- zgwałcenie (art.197 KK): czyn polegający na doprowadzeniu przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem innej osoby do obcowania płciowego lub do poddania się innej czynności seksualnej albo wykonania takiej czynności podlega karze od 2 do 12 lat pozbawienie wolności,
- nadużycie zależności (art.199§1 KK): występuje wówczas, gdy sprawca przez nadużycie stosunku zależności (np. służbowego) lub wykorzystanie krytycznego położenia doprowadza inną osobę do obcowania płciowego lub do poddania się innej czynności albo do wykonania takiej czynności, podlega karze do lat 3 pozbawienia wolności,
oraz
- pracodawca, który uporczywie narusza prawa pracownika podlega grzywnie, karze ograniczenie wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch (art.218 KK).
Gdzie składamy pozew?
Pozew składamy w  Sądzie Rejonowym właściwym ze względu na miejsce siedziby pracodawcy lub miejsca gdzie praca jest, była lub miała być wykonywana. Gdy wartość przedmiotu sporu przekracza 75.000zł to wtedy pozew składamy do Sądu Okręgowego. Pozew jest wolny od opłat sądowych, chyba że wartość przedmiotu sporu przekracza 50.000zł.
     Jak już wspomniałam molestowanie statystycznie rzecz ujmując dotyka w 90% kobiety, zazwyczaj dotyczy to kobiet młodych dopiero co rozpoczynających pracę ale zdarzają się też przypadki, że u danego pracodawcy taki proceder trwa już kilka lat i każdy to akceptuje. Oczywiście są też kobiety, które wykorzystują to że szef ma dużo pieniędzy i same się godzą na seks za pieniądze czy za przedłużenie umowy, choć takie zachowanie ja już bym nazwała prostytucją ale dzisiaj to chyba jest sponsoring (takie ładne słowo używane zamiennie ze słowem prostytucja - ale i tak każdy wie o co chodzi). Najczęściej w molestowaniu mamy do czynienia raczej z formą obraźliwych żartów czy przysłowiowego klepania po tyłku, rodem z epoki neandertalczyków - gdzie facet się ślini i dziwnie sapie. Zdarzają się też oczywiście fizyczne metody molestowania połączone z agresją najczęściej zdarzające się na wyjazdach służbowych (coś w tych wyjazdach jest - jakaś energia chyba się wyzwala) czy w pokoiku u prezesa. Niestety ciągle molestowanie traktowane jest jako temat tabu, choć każdy wie, że ma to miejsce w otoczeniu to jednak nie reaguje. Nie ukrywajmy, że często nie mamy wsparcia wśród koleżanek z pracy, które zamiast pomóc tylko przygadują, że zapewne chciałaś, przecież się ubierasz tak prowokacyjne albo takiej to dobrze, pewnie za to pieniądze bierze - i nie dość, że jesteśmy załamane to jeszcze wykluczone. Niestety jest to przykre, ale tak się dzieje i tutaj też dominuje pogląd, że jeżeli ubierasz się tak że odkrywasz biust, założysz szpilki to jesteś winna i z tym się nie wygra. Może lepiej do pracy przychodzić w dresie :).
     Przy molestowaniu powstaje jeden zasadniczy problem jak te żarciki odróżnić od zwykłego pracowniczego flirtu, który przecież występuje. No cóż jeżeli uczestniczymy w tym całym rytuale i nam to nie przeszkadza (te poklepywanie, żarciki i sapanie) i do tego, jeszcze to podjudzamy i dajemy się wpędzić w tą całą machinę to nie ma mowy o molestowaniu. Chociaż w pracy dominuje chyba ciągle pogląd, że "jeśli wejdziesz między wrony to kracz jak one". Jeżeli jednak nam to przeszkadza i dajemy to odczuć a i tak dochodzi do takich sytuacji no to wtedy mamy kartę przetargową - jest to molestowanie. Nie dajmy się jednak zwariować jak amerykanie dla których nawet przepuszczenie kobiety czy dotknięcie jej przez przypadek jest już molestowaniem. Nie zawsze jakiś sprośny żarcik musimy odbierać jako jakąś aluzję do naszej kobiecej strony. We wszystkim musi być umiar.
      Sprawy dotyczące molestowanie są sprawami bardzo ciężkimi i jest to wyczerpująca walka, ponieważ pomimo tego że sam pracodawca musi udowodnić iż do molestowania nie doszło to niestety po naszej stronie stoi ciężar dowodowy - a tutaj, jak pokazuje praktyka, może być bardzo trudno. Nie oznacza to, że jest to przysłowiowa walka z wiatrakami, po prostu wymaga od nas kobiet dużo samozaparcia a co za tym idzie wytrwania z opinia publiczną, która nie zawsze będzie dla nas przychylna ale warto walczyć i pokazać innym, że czas z tym skończyć.
W następnym poście zajmiemy się molestowaniem od strony praktycznej czyli to co nas ciekawi najbardziej :)
Ważna informacja, otuż w Polsce działa Centrum Praw Kobiet 
 http://temida.free.ngo.pl/spis.htm gdzie ofiary przemocy czy molestowania mogą uzyskać pomoc nie tylko psychologiczną.

15 sty 2012

Kobieta w pracy a dyskryminacja

     Nie od dziś wiadomo, że kobiety są dyskryminowane w miejscu pracy z powodu różnych przesłanek, oczywiście ukrytych żeby nie było za łatwo. Na pierwszym miejscu wysuwa się argument, że zajdą w ciąże i co wtedy? No właśnie, przyszły pracodawca już wyprzedza fakty i już roztacza czarne wizje, że od razu L4 a później będzie musiał kogoś na zastępstwo zatrudnić - po prostu porażka, ten biedny pracodawca już na wstępnej rozmowie nabawi się wrzodów bo przecież wiadomo, że każda młoda kobieta poszukująca pracy od razu chce mieć dziecko i wykorzystać tylko bezbronnego pracodawcę. Nie ma co się wysilać i tłumaczyć, że ja chce się rozwijać, ustatkować itd. bo to nie ma najmniejszego sensu. Także na rozmowę przychodzą dwie osoby pan x i pani y, w tym samym wieku i z tymi samymi kwalifikacjami i doświadczeniem zawodowym, oboje po ślubie i bezdzietni. I kto ma większe szanse? Oczywiście pan x, a dlaczego? No cóż - pracodawca znowu bawi się w jasnowidza, po pierwsze nie może zajść w ciąże a po drugie jeżeli jego żona urodzi to co najwyżej pójdzie na tacierzyński a ktoś zarabiać musi - także będzie pełnym poświęcenia pracownikiem. No cóż to jest prosty przykład dyskryminacji, ale jak to udowodnić. No tutaj jest trudniej, pomimo tego że prawo nas chroni to jednak przed nawiązaniem stosunku pracy, pracodawca może znaleźć szereg innych powodów dla których nas nie zatrudnił. Więc często dajemy sobie spokój mając w duchu nadzieję, że kiedyś się to na nim zemści - zresztą kto by się chciał tłuc po sądach :)
     Jeżeli dostaniemy ostatecznie wymarzoną pracę i tak sobie pracujemy te kilka latek, rozwijamy się aż tu nagle przychodzi ktoś nowy i nie dość, że wykonuje te same obowiązku to jeszcze dostanie większe wynagrodzenie (oczywiście dowiadujemy się o tym tajnymi ścieżkami, bo nikt nie mówi ile kto zarabia). Na życzenie szefa pomagamy koledze się wdrożyć na nowym stanowisku, czasem robimy za niego część pracy i teraz pojawia się okazja zostania kierownikiem działu a stanowisko to otrzymuje oczywiście nasz nowy kolega, dlaczego? Powód błahy - bo kobieta zbyt emocjonalnie by podchodziła do tak ważnego stanowiska - a on jest młody i ambitny. I co robimy? Większość z nas odpuszcza bo po co się wysilać...ale chwila przecież jest to nierówne traktowanie więc mamy szansę jak najbardziej na wygraną w sądzie choćby odszkodowania w wysokości nie niższej niż minimalne wynagrodzenie. Mało tego, pracodawca nie może nas zwolnić z tego powodu, że skorzystałyśmy z przysługującego nam prawa i nie może zastosować wobec nas żadnych negatywnych konsekwencji np. przenieść na inne mniej równorzędne stanowisko. Myślicie pewnie, że jest trudno uzyskać odszkodowanie - nic bardziej mylnego - sądy co prawda nie mają dużo takich spraw ale jak się pojawią to wynik sprawy jest z korzyścią dla pracownika, tym bardziej że to pracodawca musi więcej się wysilić i wykazać, jakimi przesłankami się kierował zatrudniając daną osobę, dlaczego akurat Kowalskiemu dał szansę na kierownicze stanowisko a nie takiej pani Zosi. 
A o to prosty przykład - mamy dwie Panie (darujmy sobie już tą wojnę między kobietami a mężczyznami) Panią Zosię i Panią Jadzię. I tak pani Zosia ciężko pracuje, wypełnia wszystkie obowiązku ale nie jest przez wszystkich lubiana a pani Jadzia podobnie, wykonuje te same obowiązku i też się do nich przykłada ale jest lubiana. Mają taki sam staż pracy i kwalifikacje. Pani Jadzia dostaje kierownicze stanowisko a Pani Zosia nie i zostaje jeszcze zwolniona z pracy. I co robi Pani Zosia? Poddaje się, nie! - składa pozew do sądu o zasądzenie 30 tysięcy odszkodowania z tytułu naruszenia zasad równego traktowania i o przywrócenia do pracy. Oczywiście na rozprawie pracodawca cały czas podnosi, że Panią Zosię nikt nie lubił i dlatego nie mogłaby piastować tak wysokiego stanowiska ale potwierdza, że wykonywała wszystkie obowiązki - nie potrafi udowodnić dlaczego ją zwolnił i dlaczego Pani Jadzia dostała wyższe stanowisko - pomimo, że obie Panie mają takie same predyspozycje do zajmowania tego stanowiska. I jak myślicie kto wygrał? Odpowiedź sama się nasuwa - Pani Zosia.
Gdzie składamy pozew?
Pozew składamy do Sądu Rejonowego właściwego ze względu na siedzibę pracodawcy lub według miejsca gdzie praca jest, była lub miała być wykonywana o ile wartość przedmiotu sporu nie przekracza 75.000zł, wtedy składamy go do Sądu Okręgowego.

11 sty 2012

Prawo pracy-równe traktowanie

Równe traktowanie w zatrudnieniu
     Temat ogólnie znany, ponieważ mniej więcej każdy z nas wie na czym polega dyskryminacja i molestowanie ale jak to się przedstawia na tle przepisów i praktyki.
     Wiadomo, że każdy z pracowników powinien być równo traktowany w zakresie nawiązania stosunku pracy czy w kwestii warunków zatrudnienia oczywiście bez względu na wiek, płeć czy orientację seksualną. Równe traktowanie w zatrudnieniu oznacza niedyskryminowanie w jakikolwiek sposób bezpośrednio lub pośrednio m.in.z przyczyn jakie podałam wyżej. Kodeks Pracy rozróżnia następujące pojęcia dyskryminacji:
dyskryminacja bezpośrednia: pracownik z jednej lub kilku przyczyn jest lub mógłby być traktowany w podobnej sytuacji mniej korzystnie niż inni pracownicy,
dyskryminacja pośrednia: pracodawca stosuje postanowienie lub kryterium, które powoduje niekorzystne dysproporcje pomiędzy jedną a drugą grupą pracowników - ta niekorzystna sytuacja może dotyczyć w szczególności m.in. nawiązywania i rozwiązywania stosunku pracy czy awansowania, chyba że jego działanie jest uzasadnione obiektywnymi przesłankami.
molestowanie seksualne: niepożądane zachowanie o charakterze seksualnym lub odnoszące się do płci pracownika. O tym szerzej będzie mowa w następnych postach.
Z przejawem dyskryminowania mamy także do czynienia w sytuacji gdy:
- pracodawca zachęca inne osoby do naruszenia zasad nierównego traktowania,
- mamy do czynienie z zachowaniem, którego celem lub skutkiem jest naruszenie godności pracownika i stworzenie wobec niego zastraszającej, wrogiej czy poniżającej atmosfery (molestowanie).

Co to są obiektywne przesłanki?
Pracodawca nie narusza zasad równego traktowania gdy:
- nie zatrudnia pracownika np. z powodu wieku czy płci, jeżeli rodzaj pracy lub warunki jej wykonywania powodują, że ta przyczyna lub przyczyny są rzeczywistym i decydującym wymaganiem stawianym pracownikom np.ogłoszenie że poszukujemy mężczyzny do roli Hamleta,
- stosuje środki, które różnicują sytuację prawną pracownika ze względu na niepełnosprawność lub ochronę rodzicielstwa,
- stosuje kryterium stażu pracy,
- pracodawca podejmuje określone działania w celu wyrównania szans wszystkich lub znacznej grupy pracowników.

Nierówne traktowanie w zakresie wynagrodzenia
Na tle tego zagadnienia pojawia się pojęcie wynagrodzenia, mianowicie wskazuje się, że pracownicy mają prawo do jednakowego wynagrodzenia za jednakową pracę lub za pracę o jednakowej wartości. Jednakowa praca to praca taka sama pod względem rodzaju i kwalifikacji wymaganych do jej wykonywania., czyli porównując się do innego pracownika nie wystarczy gdy powołamy się na nazwę stanowiska ale musi też wskazać jakie, kto wykonuje obowiązki na danym stanowisku i czy są one podobne. Zgodnie ze stanowiskiem SN I PK 138/09 "jednakowa praca odnosi się nie do nazwy stanowiska, lecz do wykonywanych obowiązków". Na przykład pani X pracowała w danej firmie od x-czasu na stanowisku asystentki a na tym samym stanowisku zatrudniono panią Y, ale z wyższym wynagrodzeniem - jest to taki typowy przykład stosowania nierównego traktowania, ponieważ jeżeli będę wykonywały podobne obowiązku to dlaczego pani X też nie należałoby się takie same wynagrodzenie jak pani Y. Jednak ta reguła nie będzie miała zastosowania gdy będziemy mieli do czynienia z podziałem obowiązków - wówczas każda z nich wykonywałaby inne obowiązki, choć nazwa stanowiska pozostawałaby bez zmian.

Na kim spoczywa ciężar dowodowy?
- pracownik nie musi udowadniać dyskryminacji, a jedynie nierówne traktowanie,
- pracodawca musi udowodnić, że nierówne traktowanie wynikało z przesłanek obiektywnych.

Jeżeli w toku procesu zostanie udowodnione nierówne traktowanie wówczas pracownik ma prawo do odszkodowania, które ma wyrównać szkodę majątkową, choć pojawiło się orzeczenie SN III PK 43/08 które wskazuje, że takie odszkodowanie ma również wyrównać szkodę niemajątkowa, ale ten pogląd spotyka się z krytyką. Także należy zaznaczyć, że zasadniczą funkcję jaką pełni odszkodowanie jest naprawienie szkody majątkowej czyli pracownik może dochodzić odszkodowania w wysokości różnicy między wynagrodzeniem, jakie powinien otrzymywać bez naruszenia zasady równego wynagrodzenia a wynagrodzeniem rzeczywiście otrzymywanym-SN I PK 242/06.

Pozew i koszty sądowe
Pozew składamy do Sądu Rejonowego właściwego ze względu na siedzibę pracodawcy lub tam gdzie praca jest, była lub miała być wykonywana. Gdy wartość przedmiotu sporu przekracza 75.000zł wówczas pozew składamy do Sądu Okręgowego. Sprawy związane z prawem pracy są wolne od opłat sądowych, pod warunkiem że kwota roszczenia nie przekracza 50.000zł. Równie ważne są też terminy, które nie ubłaganie nas gonią i by wnieść pozew trzeba się ich trzymać i tak:
- odwołanie od wypowiedzenia wnosi się w terminie 7 dni od dnia dostarczenia wypowiedzenia,
- jeżeli żądamy przywrócenie terminu lub odszkodowania to termin ten wynosi 14 dni.
Gdybyśmy jednak nie dochowali terminów z istotnych przyczyn to można żądać jego przywrócenie w ciągu 7 dni od ustania przyczyny, która doprowadziła do jego uchybienia. Także nic straconego.